Siąpi, kapie, leci, leje się ciurkiem...
Pierworodny ma katar.
Pierwszy raz w życiu.
Cierpi cała rodzina.
Nie pozwala nikomu zbliżyć się do nosa z fridą, gruszką, chusteczką, wodą w aerozolu czy w jakiejkolwiek innej postaci, maścią majerankową ani z niczym co teoretycznie mogłoby pomóc, ale w praktyce nikt tego nie może sprawdzić.
Łazi więc z gilami do pasa. A w nocy spać nie może.
Matka też nie może.
Kicha już na to - wyśpi się jak Syn pojedzie na studia.
Ja też się tak łudzę. Zwłaszcza, że ostatnio upodobała sobie Małpa pobudki o szóstej rano. Zdrowiejcie szybciutko. I pociesz się, że katar leczony, czy nieleczony i tak trwa siedem dni :)
OdpowiedzUsuńNie pocieszyłaś mnie nic a nic. Siedem dni powiadasz... Za nami dopiero dwa. Dwa bardzo ciężkie dni. I dwie noce. I brak perspektyw na rychłą poprawę.
UsuńIle ja bym dała, żeby to było 7 dni, nam już pyknęło 12 :((
OdpowiedzUsuńNie strasz :-( Chociaż nie wyobrażam sobie by ktoś mógł mieć większy katar od Pierworodnego. W dodatku gdy przystępujemy do prób pozbycia się tego cholerstwa zaraz wykorzystuje techniki wpadania w czarną rozpacz z wysoce wyspecjalizowanym wiciem się, szarpaniem, uginaniem i rzucaniem się na wszystkie strony. Dziś w gratisie dostaliśmy jeszcze gorączkę. Pierwszy czopek w pupie dziecka za nami.
UsuńO nie kochana... jak pójdzie na studia, to dopiero zaczniesz się martwić ;]
OdpowiedzUsuń