poniedziałek, 9 września 2013

Z igły widły

Okazuje się, że Pierworodny miał czuja z tym castingiem i chyba specjalnie odegrał rólkę przerażonego dzieciaczka. Dzień później miał zaplanowane szczepienie. Ostatnia dawka tego całego 5 w 1. Do tej pory bardzo dobrze je znosił, dlatego też Matka zbytnio się nie przejmowała i szła spokojna, nie przewidując powtórki z ostatniego razu, kiedy szczepionka była inna i wybrał się do przychodni Ojciec. Tymczasem, Syn, który w poczekalni był absolutną gwiazdą, roześmianą "gadułą", biegał, skakał i się wspinał ("Energiczny chłopczyk" - odważyła się w końcu powiedzieć jedna z pań, której córeczka, tak jak wszystkie pozostałe dzieci znudzona grzecznie siedziała na ławce), zaraz po wejściu do gabinetu, gdy tylko poczuł klimat miejsca i zobaczył panią w fartuchu, uderzył w RYK(!). Wpadł w taką histerię, że nie udało się go nawet zważyć. A i przeprowadzonemu badaniu lekarskiemu Matka by nie zawierzyła. Niemożliwe żeby lekarz cokolwiek słyszał przez ten stetoskop.
Wszystkiemu winne pobranie krwi, które miał Pierworodny tydzień wcześniej. Matka postanowiła powtórzyć mu badania na alergię, tym razem w innym szpitalu. A jako że Matka Matki jest laborantką wybrali się do niej. Babcia od razu zapowiedziała, że to dla niej zbyt stresujące by kłuć swojego Wnusia, więc pobierać będzie jej koleżanka. Matka nie widziała w tym problemu, bo raz już przecież pobierano Synowi krew - siedział wtedy u Matki na kolanach, która też trzymała mu rączkę i jedynie skrzywił się pod koniec, ale przez cały zabieg był bardzo dzielny. Tym razem jakby wyczuł nerwową atmosferę, która aż unosiła się nad zdenerwowaną Babcią, i nie dał sobie nic zrobić. Orzeczono, że najlepiej będzie go zabrać na oddział dziecięcy, tam panie mają wprawę w radzeniu sobie z takimi małymi pacjentami. Babcia zestresowana, Syn już też, Matka jeszcze spokojna - wkroczyli na oddział, gdzie od razu natknęli się na grupę pielęgniarek. I tu się też Matka zdenerwowała, gdy jedna z nich wyraziła swe oburzenie na to, że Matka nie chce oddać w jej ręce Syna, który przerażony kurczowo wtulił się w Matkę, gdy zobaczył wyciągnięte w jego stronę ramiona pani pielęgniarki próbujące odkleić go od Mamusi. I tak się zaczęło - Pani robiąca zdegustowane miny, Matka tłumacząca, że to nie ma sensu, bo Syn jest zbyt wystraszony i Pierworodny coraz bardziej zapłakany. Pani usunęła się w cień, rozumiejąc, że nic tu po niej, a do gabinetu poszły z nimi dwie inne, znacznie milsze, pielęgniarki. Jedna od razu przypomniała sobie, że "rodziły razem z Matką" i jej dziecko jest 2 dni starsze. Matka nie pamiętała. Syn tym bardziej, więc nie wyczuł milszej atmosfery. Koniec końców pobieranie wyglądało tak, że Pierworodny był trzymany przez 4 dorosłe osoby, kazano mu leżeć, ze stresu krew w ogóle nie chciała lecieć, kłuty był 2 razy, nawet Cezik w tle w niczym nie pomagał... Wszystko było traumatyczne zarówno dla Syna jak i Matki. I gdyby Matka wcześniej wiedziała, że tak to się odbędzie, że nie będzie to miało nic wspólnego z pobraniem jakie zapamiętali sprzed kilku miesięcy, nie zgodziłaby się na to wszystko i miała całe to badanie w nosie.
Na widok kitla pani od szczepień wróciły złe wspomnienia i Pierworodny narobił rabanu jakiego dawno przychodnia nie widziała i nie słyszała. Ale i tak nic to w porównaniu z tym, co działo się potem. Złe samopoczucie, ciągła płaczliwość, brak apetytu, zupełne rozbicie rytmu dnia (np. spanie do 12:00, ale tylko w łóżku rodziców i tylko na Matce) a do tego wszystkiego gorączka, która w nocy urosła do 39.3 - pierwsza tak wysoka temperatura u Pierworodnego. Wszystko zachlapane różowym, klejącym syropem truskawkowym, którym Syn wyraźnie gardzi. Dwa dni wyjęte z życiorysu całej rodziny. Ojciec początkowo nabijający się z Matki, że "mamuśka" się z niej zrobiła, że za bardzo przeżywa, a potem sam wydzwaniający i piszący smsy z pytaniami o samopoczucie Syna (z wizją pobytu na OIOMie, kiedy długo nie odpisywali) i tulący Synusia, kiedy tylko się dało, byle tylko mu lepiej było.
A cały ten bajzel odbył się w czasie nagrań do serialu. Ma intuicję Pierworodny. I jeszcze jaki talent aktorski, żeby tak wszystkich nabrać, że się niby pana z aparatem boi...

4 komentarze:

  1. U nas każde szczepienie tak wygląda. Tez trauma. Po pobycie na intensywnej terapii po urodzeniu. Wystarczy biały kitel (kiedy do cholery zmienią je na kolorowe!!??) i ryk...

    OdpowiedzUsuń
  2. A widzisz, kolor tak naprawdę nie ma znaczenia. Pielęgniarki, które pobierały krew na oddziale dziecięcym miały kolorowe fartuchy. Pani w przychodni miała tradycyjny - biały. Pierworodny po prostu już w progu gabinetu wyczuł atmosferę miejsca i wiedział co się święci.

    OdpowiedzUsuń
  3. polecam zamiast klejacego, slodkego, truskawkowego syropu na zbicie temperatury czopki; na poczatki jest prosto, latwo i przyjemnie przy zmianie pieluszki, bo dzicko jeszcze nie wie co sie swieci, ale i potem jest ok, tylko troche wprawy, no i nie jest wszystko zachlapane i wiesz, ze podane, a nie pietnascie razy podejcia z lyzeczka i proba przekonania do otwarcia buzi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. Już sami zdążyliśmy też dojść do takich wniosków. Czopki zakupiliśmy. I na szczęście nie musieliśmy ich użyć, bo gorączka sama zaczęła spadać. Kilka miesięcy temu raz jeden jedyny musielismy uciec się do takich praktyk i żadne z naszej trójki nie wspomina tego dobrze.
      Ale ten syrop to też jakaś masakra. Może jest jeszcze jakaś alternatywa? Chętnie poznam inne rozwiązanie na przyszłość.

      Usuń